...............
Iwcia mnie zgwałciła, więc piszę więcej.
Najpierw ten doktorat. Otóż sytuacja wygląda tak. Studia doktoranckie wiadomo skończyłam, dzięki Bogu są one liczone jako studia trzeciego stopnia i ważne nawet bez obrony doktoratu, inaczej niż to jest na studiach mgr, gdzie niestety bez obrony pracy nie maja one większego znaczenia. Dlaczego dobrze. Dlatego, że na samą myśl o obronie jest mi słabo i niedobrze. Ciągnie się to już tyle, że mam serdecznie dość. W marcu wysłałam pracę promotorowi, tzn taka pierwszą wersję, z jednym rozdziałem, który mi już wcześniej sprawdził 2 razy i gdzie nanosiłam poprawki 2 razy, gdzie poprawiał sam siebie. Reszta rozdziałów nie poprawiona. Jest to starszy pan, nie używa Internetu, nei ma komórki, więc ciężko jest się z nim skontaktować. Nie odpowiadał i w końcu niespokojna, bo czas mi się kończył (przedłużyłam studia o rok), pisze do niego jak moja praca. Odpisał podając numer telefonu. Dzwonię a on, że mu się już chyba nie chce, że stary, że by mnie oddał swojemu uczniowi… w rezultacie musiałam napisac prośbę o zmianę promotora, wysłać ją do tego nowego, do miasta na jednym końcu Polski, ż by tamten odesłał to pismo do mojego promotora, obaj mieli podpisać, wcześniej mój promotor miał do niego zadzwonić ..no i miał złożyć mój promotor to pismo na uczelni. Złożyłam jeszcze pismo o przedłużenie terminu złożenia pracy o rok, do września 2012. Ale…nei jest tak słodko. Do września rada wydziału ma mi już ten tytuł nadać, czyli w praktyce to prace muszę złożyć tak do grudnia tego roku, potem zdać trzy egzaminy, w tym język (co mnie poraża) i 3 recenzentów musi tę prace sprawdzić, na co mają trzy miesiące. Potem obrona i rada wydziału (która zbiera się co trzy miesiące, więc muszę tak utrafić, żeby się obronić przed ich zebraniem, może się zbiorą w sierpniu, lipcu, nie wiadomo. Do tego czasu musze być obroniona) nadaje tytuł.
Przyznaję, że zbieram się każdego dnia, żeby zacząć pisać i żeby zadzwonić i dowiedzieć się czy w ogóle dostałam zgodę na te dwie sprawy. Ale nie mogę, mam ciągle tyle spraw, kłopotów, że ściska mi pośladki na samą myśl o tym telefonie. Wczoraj obiecywałam sobie, że zacznę pisać i zadzwonię dziś, ale dziś K. zadzwonił, że mamy wieczorem gości i uznałam, że musze cos przygotować, posprzątać i nie mam na to czasu. Jutro znajdę inne usprawiedliwienie. A przy tym mam wrażenie, że czas ucieka mi między palcami, że nie dam rady, nie zdążę i taki lęk się pojawia jak przed egzaminem, aż mnie brzuch boli. Najchętniej bym to olała i nie wracała do tego. O ile szczęśliwsza bym była, gdyby nie ten doktorat. Budzę i się i zasypiam z myślą o tym coraz częściej.
Następnym razem opowiem o stosunkach K. z Marysią. Albo jeszcze tu dopiszę jeśli zdążę zanim K. nie wróci. A teraz idę odgrzać bigos, który rozmroziłam na tych gości. Mam jeszcze różne sery, które kupiliśmy na chłopskiej imprezie i wędliny swojskie. Nic więcej, bo goście nie kazali mówić K. że przychodzą, żebym nic nie szykowała, więc mam udawać zaskoczoną.